Z dzisiejszej lektury Pisma Świętego
Lipiec to bardzo dobra pora na zadumę nad rzeczywistym związkiem z braćmi i siostrami z miejscowego zboru. Myśli te nasuwają się niemal same, gdy podczas nabożeństwa widzę puste krzesła z powodu wakacyjnych wyjazdów osób, które normalnie każdej niedzieli je zajmują. Dlaczego aż tak bardzo odczuwam ich nieobecność? Przecież wiem, gdzie są i kiedy wrócą. A jednak przerzedzonych szeregów zborowników nie potrafią mi zrekompensować nawet najwspanialsi goście, którzy w sezonie często biorą udział w naszych nabożeństwach. Niczego i nikogo tak nie pragnę, jak widoku „swoich”. Cieszę się z każdego przybysza, który chce z nami wielbić Boga i rozważać Słowo Boże, ale najcenniejszym towarzystwem są dla mnie domownicy wiary.
Czytany dziś przeze mnie Psalm 16 wskazuje na swego rodzaju prawidłowość moich uczuć do miejscowych zborowników. Mówię do Jahwe: Jesteś moim Panem! Nie mam żadnego dobra ponad Ciebie. Do świętych, którzy są w Jego ziemi, jak silne uczynił moje upodobanie do nich [Ps 16,2-3]. Tak jest. Nikt i nic nie równa się z Bogiem! On jest godzien chwały i najwyższego podziwu z mojej strony. Wszakże bracia i siostry w Chrystusie – jako najbliżsi współwyznawcy – są nieodłączną częścią mojej dobrej społeczności z Bogiem. Co do świętych, którzy są w tej ziemi, są wspaniali i są mą rozkoszą (wg Biblii Ewangelicznej). Każda wdowa, każde dziecko, każdy mężczyzna itd. – niezależnie od tego, kim są według ciała – są dla mnie wspaniali i pragnę ich towarzystwa. Nieobecność kogokolwiek z nich w niedzielnym zgromadzeniu to dla mnie duży niedosyt.
Wiem, że w moich uczuciach względem braci i sióstr nie jestem odosobniony. Każdy normalny chrześcijanin, który wyjedzie na urlop lub do sanatorium i przez dwie, trzy kolejne niedziele nie jest obecny w swoim zborze, ktoś taki wie, o czym tu piszę. My nie nudzimy się sobą nawzajem. Ponieważ Chrystus przez wiarę zamieszkał w naszych sercach, lubimy z sobą przebywać. My wiemy, że przeszliśmy ze śmierci do życia, ponieważ kochamy braci [1Jn 3,14]. Nie tylko świeżo po nawróceniu chciałoby się nam, ażeby nabożeństwa i spotkania zboru częściej się odbywały. Jakże wartościowa jest dla nas choćby jedna godzina spędzona w towarzystwie świętych. Choćby nie wiem jak prości, spracowani, małomówni – a jednak są oni naszą rozkoszą. To są szlachetni, w nich mam całe upodobanie – głosi przekład Biblii Warszawskiej.
W świetle powyższego nastawienia do zboru, potwierdzonego mi dziś przez Słowo Boże, w żaden sposób nie mogę pojąć ludzi, którzy do społeczności chrześcijańskiej w ogóle się nie przywiązują. Za nienormalną uważam taką sytuację, że ktoś prowadzi osiadły tryb życia, a nie przyłącza się do zboru i w kolejne niedziele bywa sobie w różnych miejscach. Tym bardziej zdumiewa mnie coś takiego, że ktoś jest członkiem określonego zboru, a w niedzielę idzie na nabożeństwo do innego. Jestem przekonany w Panu, że dla wierzącego człowieka najlepszym miejscem w niedzielę jest zbór, którego jest on członkiem. Miłuję zbór, do którego przynależę i wiem, o czym piszę. W każdym zborze można spotkać ludzi miłujących Boga, ale żadna społeczność nie jest dla nas tak wartościowa, jak ta, której jesteśmy członkami.
Korzystając z okazji pragnę zaapelować do każdego chrześcijanina, abyśmy – mając jasno określoną przynależność do zboru – kontakt z domownikami wiary, tj. z członkami swojego zboru, zawsze traktowali priorytetowo. Rozwijajmy i pielęgnujmy społeczność ze świętymi. Dla człowieka miłującego Pana nie ma takich salonów, takich kręgów towarzyskich, takich miejsc i klimatów, które swą wartością i magnetyzmem przewyższyłyby siłę przyciągania zboru Chrystusowego.
W wakacje ta prawda staje się mi szczególnie wyrazista.