Sytuacja polityczna coraz częściej prowokuje do rozmów o końcu świata. Ale o dziwo dominuje w nich nie radość z ewentualnego powrotu Pana ale strach przed tym, co je poprzedzi (jeżeli w ogóle rozmówcy wiążą koniec świata z ponownym przyjściem Chrystusa). Takie są moje spostrzeżenia, może wyłącznie subiektywne i wynikające z doboru (przypadkowego w zasadzie) interlokutorów. Ludzi wszak religijnych, uważających się za wierzących.
Kilka tygodni temu pisałem o powtórnym przyjściu Jezusa i przytaczałem fragmenty Słowa Bożego, wskazujące, że Kościół, czyli ci, którzy zawierzyli i ukochali Pana, czeka na Niego z wytęsknieniem. Kim są zatem ludzie, którzy na niego nie czekają? Mało tego – którzy NIE CHCĄ by On powrócił! Ze Słowa Bożego wiemy, że to przyjście będzie związane z wieloma niezbyt miłymi wydarzeniami. Powstaje pytanie: co jest dla nas ważniejsze – czy powrót naszego Pana i obietnica, że od tej chwili będziemy z Nim na zawsze czy kataklizmy temu towarzyszące? Bardziej boimy się czy bardziej czekamy?
Odpowiedź na to pytanie jest moim zdaniem kluczowa dla zdiagnozowania jakości naszej wiary. Choć powinno brzmieć to jeszcze bardziej zdecydowanie – odpowiedź świadczy o tym, czy kochamy Jezusa, a co za tym idzie czy w ogóle mamy wiarę.
Jeżeli się kogoś kocha to pragnie się ponad wszystko by on do nas wrócił. Ponad wszystko i pomimo wszystko. Nawet jeżeli temu powrotowi ma towarzyszyć coś niezbyt przyjemnego to to nie jest ważne dla tego, kto kocha powracającego z dalekiej podróży. Czy wybrażamy sobie, że nie chcemy, by przyjechała do nas najukochańsza osoba tylko dlatego, że przy okazji będzie wojna światowa? Powiedzcie to zakochanym.
Ale Słowo Boże daje nam też nadzieję, że Pan zabierze nas zanim będzie się działo najgorsze. I to drugi aspekt zawierzenia Jezusowi, sprawdzający jakość naszej wiary. Bo może przede wszystkim wcale nie wiemy, czy to ponowne przyjście będzie dla nas wybawieniem czy wręcz przeciwnie… Wtedy rzeczywiście nie ma czego oczekiwać.